Kilka słów o książce Pico Iyera „Sztuka bezruchu. Przygody w podróżowaniu donikąd”.
Czy zastanawiałeś/-aś się kiedyś, jak to jest wybrać się w „podróż Donikąd”? Wyjść z domu i udać się w podróż do wielkiego Nigdzie? Czy wtedy w ogóle można mówić o podróży, czy raczej trwaniu w bezruchu?
Jeśli się czegoś naprawdę pragnie, nie trzeba szukać daleko, bo jeśli nie znajdziemy tego przy nas, tak naprawdę nigdy tego nie mieliśmy.
Czarnoksiężnik z krainy Oz
Przytoczony wyżej cytat otwiera książkę Pico Iyera „Sztuka bezruchu. Przygody w podróżowaniu donikąd”, która jest niedługim esejem autora – dziennikarza i podróżnika na temat istoty podróżowania, które można spokojnie określić epitetem – głębokiego.
Książkę otwiera historia Leonarda Cohena, który zakosztował mnisiego życia w klasztorze Zen Został mnichem Zen w San Gabriel Mountains, gdzie spędził kilka lat. Doświadczenia piosenkarza powracają na kartach książki wielokrotnie, bo są dokładnie tym, do czego zachęca Iyer – trwaniem w bezruchu.
Dla Cohena, który zakosztował prawdopodobnie wszystkich możliwych ziemskich rozrywek, te kilka lat spędzone w klasztorze miało być „najgłębszą rozrywką, jaką znalazł na tej planecie”[1]. Odnajdywanie piękna w codzienności to chyba największy dar, jaki otrzymał, będąc w odosobnieniu:
wsłuchiwanie się w cykanie świerszcza nocą to doświadczenie najbliższe odnalezieniu trwałego szczęścia, takiego, które nie ulega zmianie nawet wtedy, kiedy życie rzuca ci pod nogi swoje zwykłe przeszkody i wyzwania [2].
Czarnoksiężnik z krainy Oz
Jednak autor nie zachęca wyłącznie do trwania w miejscu, a do poszukiwania bezruchu w ruchu, w życiowej podróży, twierdząc na przykład, że „długi spacer po bezdrożach przypomina to, co leży głębiej niż ta chwila i my sami”[3].
Czymże więc jest sztuka bezruchu?
To sztuka życia, w którym doświadczamy rzeczywistości na poziomie głębszym, niż da się to wyrazić słowami. By ją doskonalić, potrzebne jest zatrzymanie, ale niekoniecznie powstrzymanie ciała od ruchu, lecz przede wszystkim uspokojenie myśli. To raczej zaproszenie do zatrzymania w codziennym biegu niż trwanie w jednej pozycji.
W„Sztuce bezruchu” autor znajduje doskonałą metaforę dla określenia przeciwwagi do natłoku informacyjnego, gigabajtów danych, które pochłaniamy każdego dnia. Ta swoista próżnia informacyjna, jaką oferuje bezruch, jest dziś dla nas luksusem, zupełnie inaczej niż jeszcze kilka dekad temu.
Bezruch to nie tylko domena tych, którzy mogą sobie na niego pozwolić – to konieczność dla każdego, kto pragnie sięgnąć po mniej oczywiste bogactwa[4].
Czarnoksiężnik z krainy Oz
Czym są te mniej oczywiste bogactwa otrzymywane przez tych, którzy pielęgnują bezruch w codzienności?
To odzyskanie własnych zmysłów, które są w stanie widzieć, słyszeć, czuć, dotykać lepiej, wyraźniej, głębiej. To jasny umysł, zdrowie, równowaga ciała i ducha.
Jednak w tym „podążaniu Donikąd” może kryć się pokusa ucieczki od świata, zamrożenia siebie w świecie. Autor zwraca uwagę na to niebezpieczeństwo. W podążaniu donikąd nie chodzi jednak o odwrócenie się od świata, leczo o ty, by na chwilę odejść a potem zobaczyć wyraźniej i jeszcze mocniej pokochać[5].
Jak zatem pogodzić tę paradoksalną „podróż Donikąd” z trwaniem w bezruchu? W życiu każdego nadchodzi moment, że żadna podróż na świecie nie zastąpi potrzeby wgłębienia się w coś trudnego i niespodziewanego. Ruch ma najgłębszy sens wówczas, kiedy oprawi się go w ramy bezruchu. Wie o tym każdy tancerz, reżyser, pisarz. Pauza wzmaga napięcie, nadaje smak kolejnej scenie głębią przeżycia wypełniającego pustkę.
Pielęgnowania sztuki bezruchu w codzienności, pięknych pauz i dobrego dnia!
Agnieszka
[1] P. Iyer, Sztuka bezruchu, „Relacja”, Warszawa 2017, s. 17.
[2] Tamże, s. 18.
[3] Tamże, s. 19.
[4] Tamże, s. 21.
[5] Tamże, s. 27.