Esej o dualizmie, zwrotowi w stronę czucia, które w naszych czasach, gdy nie ma dostępu do prawdy, wydaje się jedyną stałą, informacją „z pierwszej ręki”, która jednak może skutecznie oddalać od drugiego człowieka oraz konieczności powrotu do naszych ciał.
Po wypowiedzeniu przez ks. Tischnera konceptu „Inny to ja sam”, wszystko powinno być już jasne. Ten genialny filozof wyprzedził swoją epokę, a mimo to koniec ery dualizmu nie nastąpił. Może dlatego, że Tischner to ksiądz, a nie Chrystus, którego przyjście ma sprawić, że nastanie nowe niebo i nowa ziemia na wzór pierwotnego zamysłu Boga, w którym „wszystko jest jednością”. W esejach o spotkaniu z drugim człowiekiem najbardziej pociąga mnie wspólna przestrzeń i czas, która jest konieczna, by zobaczyć i uznać godność stojącej naprzeciwko istoty ludzkiej. Mogłoby się wydawać to oczywiste, jednak na głębszym poziomie, wcale takie nie jest. Co oznacza ta sama przestrzeń spotkania, jeśli odpuścimy sobie na moment geografię? Niezależnie od formy kontaktu potrzebujemy wyjść poza granice własnych ciał, by się spotkać. Nie spotkamy się, jeśli okopiemy się wewnątrz własnych organizmów, w morzu myśli i ogniu emocji. Do kontaktu z drugim człowiekiem potrzebna jest zatem pewna forma „zaparcia się samego siebie”, wysiłek, który jest konieczny, by spotkać się w prawdzie. Wyjście do, nie jest jednak jednoznaczne z odwróceniem się od… własnej prawdy.
Jednak, jeśli nie wiedza, obiektywny fundament konstruujący rzeczywistość, tylko czucie ma być teraz, w latach 30. XXI wieku nadrzędnym arbitrem rozstrzygającym, co jest prawdziwe, to czyje czucie jest ważniejsze? Moje czy Twoje?
I oto przed nami kolejny duży temat, który może wprowadzić kość niezgody między Ciebie i Innego. Łatwo powiedzieć: „To mój wewnętrzny głos powiedział mi, że mam (…tu można wstawić dowolną sprawę…”. Problemem dużych konceptów jest to, że są w tym samym momencie prawdziwe i nieprawdziwe. Są tak głębokie, że tylko dotarcie do istoty rzeczy pozwala wybrzmieć ukrytej w nich mądrości. Pobieżne potraktowanie może prowadzić do wręcz odwrotnych skutków. „Prawda jest w tobie”; „idź za głosem serca” to chyba najpopularniejsze coachingowe slogany naszych czasów. Co do zasady ich przesłanie jest w sposób oczywisty dobre. Problemy zaczynają się wtedy, gdy próbujemy wcielić je w życie. Bo jak odnaleźć ukrytą we mnie prawdę? Jak rozpoznać głos serca? Nie ma na te pytania obiektywnych odpowiedzi. To sprawa odmienianego przez wszystkie przypadki w latach 30. XXI wieku „czucia”. Jednak, jeśli nie wiedza, obiektywny fundament konstruujący rzeczywistość, tylko czucie ma teraz być nadrzędnym arbitrem rozstrzygającym, co jest prawdziwe, to czyje czucie jest ważniejsze? Moje czy Twoje? Zagrożenie, jakie skrywa prymat czucia nad myśleniem, czy może szerzej – wielopoziomowym odbiorem rzeczywistości – opisywał też Tomasz Stawiszyński w „W regułach na czas chaosu”. Bo przecież nie czujemy jednocześnie tego samego, przecież wciąż nie jesteśmy jednością. Ty odczuwasz tak, a ja inaczej. W Tobie woda wywołuje strach, bo, na przykład, kiedyś się topiłaś, a we mnie spokój, bo kojarzy mi się z wakacjami. To dwa różne odczucia wywołane tą samą, obiektywną rzeczywistością. Tak się nie dogadamy lub przynajmniej nie pojedziemy razem na wakacje. Twoja prawda, to prawda lęku zapamiętanego przez Twoje ciało, którego mądrość wyrażana w tym mechanizmie obronnym, każe Ci unikać wody. Czucie bez ucieleśnionej świadomości, bez świadomego ciała, z którym można współpracować, by odzyskiwać spokój, komfort i poczucie bezpieczeństwa, tylko oddala od Innego, bo zamyka istotę ludzką w granicach swojego „ja”.
Czucie bez ucieleśnionej świadomości, bez świadomego ciała, z którym można współpracować, by odzyskiwać spokój, komfort i poczucie bezpieczeństwa, tylko oddala od Innego, bo zamyka istotę ludzką w granicach swojego „ja”.
Kilka linijek wcześniej użyłam metafory „wcielić w życie”. Jestem przekonana, że owo wcielanie, ucieleśnianie znaczenia konkretnych słów, emocji, czyli doświadczanie życia poprzez świadome ciało jest w tym „czuciu” kluczowe. Jest jedyną materialną deską ratunku, której można się chwycić w świecie pływających konceptów, idei, informacji, wrażeń, manipulacji, „nowej duchowości”. Odczytywanie sygnałów wychodzących z ciała, doświadczanie „na własnej skórze”, czyli na własnym, największym czującym organie, śladów, jakie pozostawiają po sobie emocje, porywy serca, czy ruch, który każe pójść za wewnętrzną prawdą, zbliża nas do stwarzania rzeczywistości, gdzie jest miejsce na spotkanie Siebie i Innego, gdzie Inny to Ja sam. Zostańmy na chwilę przy przykładzie ze strachem przed wodą. Dlaczego boję się wody? Co się dzieje w moim ciele, gdy odczuwam lęk? Może czuję odrętwienie w nogach, brzuchu, klatce piersiowej? Może mój oddech staje się płytszy lub wstrzymany? Może chce mi się wołać o pomoc? Krzyczeć? Płakać? Co jest obecne teraz na poziomie cielesnym, który jest nierozłącznie związany poziomem mentalnym, emocjonalnym i duchowym? Rozmiękczanie traum, blokad w ciele, przywracanie przepływu wewnątrz naszych organizmów przywraca nas światu. Jak to zrobić? Warto zacząć od oddechu, który uruchamia przepływ w ciele, a ten ułatwia kontakt ze wszystkim, co żyje. Oczywiście dobrym pomysłem jest skorzystanie z pomocy psychoterapeuty lub trenera języka ruchem i świadomej pracy z ciałem, który może być przewodnikiem w budowaniu kontaktu z własnym ciałem.
Dopiero z miejsca, w którym jesteśmy ugruntowani, osadzeni w swoich ciałach, rozumiemy język, jakim do nas mówią, to znaczy potrafimy nazwać, co się w nas dzieje na każdym z trzech poziomów (fizycznym, emocjonalnym i mentalnym), możemy pokornie odważyć się „posłuchać głosu serca”, głosu własnej intuicji, czy wewnętrznej prawdy i zrobić mały krok w stronę, którą nam wskazuje.
Dopiero rozbijanie jedna po drugiej skorup, którymi oddzieliliśmy się z różnych powodów od świata zbliża nas do zobaczenia rzeczywistości takiej, jaka jest. Dopiero z miejsca, w którym jesteśmy ugruntowani, osadzeni w swoich ciałach, rozumiemy język, jakim do nas mówią, to znaczy potrafimy nazwać, co się w nas dzieje na każdym z trzech poziomów (fizycznym, emocjonalnym i mentalnym), możemy pokornie odważyć się „posłuchać głosu serca”, głosu własnej intuicji, czy wewnętrznej prawdy i zrobić mały krok w stronę, którą nam wskazuje. Z czasem może odważymy się postawić kolejny krok i kolejny, jeśli odpowiedź ze świata będzie dla nas wspierająca i dobra. Bez włączenia ciała w proces czucia odcinamy się od świata, bo nasz żywy organizm jest jedynym łącznikiem z otaczającą nas rzeczywistością, który jednocześnie jest jej częścią. Gdy zignorujemy go, równie dobrze będziemy mogli dalej powtarzać za Kartezjuszem „myślę, więc jestem” i uparcie myśleć, że czujemy, uzurpując sobie tym samym prawo do racji. Ja zapraszam do podejścia: „myślę, więc nie jestem”.
Myślę, więc nie jestem.
Nie ma już mnie i nie ma ja.
Jest tylko myśl, że ono jest.
Jeśli myślisz, że poznałeś Boga, bo tak bardzo się starałeś
– nie możesz bardziej się mylić.
Jeśli myślisz, że znasz siebie, bo tyle nad sobą pracowałeś
– tylko się od siebie oddalasz.
Jeśli myślisz, że jesteś kwiatem inteligencji, bo nauka pcha ten świat do przodu
– stoisz w miejscu.
Pochyl głowę w pokorze,
a staniesz się gigantem.
Złóż w ofierze swój rozum,
a otrzymasz prawdziwy dar.
Pozwól sobie na dyskomfort nie-istnienia…
A zaczniesz istnieć.
COGITO ERGO NON SUM