Często zastanawiamy się, co się dzieje, kiedy miłości jest zbyt mało. Skutki mogą być dramatyczne. Czy brak miłości można rozumieć tak samo jak brak dobra, czyli zło? Czy wtedy poza brakiem kryje się tam jeszcze większa zasada, która odejmuje i niszczy? Śmiem twierdzić, że tak, bo usunięcie miłości nie pozostawia jedynie bezosobowej pustki, ale zasiewa to, co złe: nienawiść, zazdrość, zawiść, złość…
Co jednak dzieje się w sytuacji odwrotnej, kiedy mamy do czynienia z nadmiarem miłości? Kiedy miłości jest tak dużo, że aż się wylewa na wszystko i wszystkich dookoła? I wreszcie, czy to wciąż jest miłość? Czy w przypadku czegoś tak idealnego można w ogóle mówić o zachwianiu równowagi? Może więc poprzedni akapit zawierał twierdzenie logicznie błędne: „brak miłości”. Może powinniśmy nazywać jedynie to, co jest, czyli nienawiść, zazdrość, zawiść itd., nie naruszając tak wielkiej świętości jak miłość? Zobaczmy, czy trzeci akapit, zgodnie z zasadami dialektyki, nie przyniesie stosownej syntezy.
A co, gdyby tą syntezą była właśnie miłość jako wartość nadrzędna, niezbędna do życia i rozwoju człowieka? Wtedy zarówno jej brak, jak i nadmiar mógłby wskazywać na zachwianie równowagi, pewne odstępstwo od normy. Dzięki podkreślaniu braku czegoś najważniejszego stale otrzymujemy przypomnienie o świętej harmonii, która dotyczy nawet stanów wydawałoby się jednoznacznie dobrych.
Czy wszechobejmująca miłość Boga do człowieka świadczy o nadmiarze? W całej obfitości i bezkresie jest jej dokładnie tyle, ile potrzeba. Ale czy człowiek potrafi kochać tak mocno i bezinteresownie jak Bóg?
Miłość rodziców do dziecka
Rozważmy przykład miłości rodziców do dziecka, podkreślając, że podobnie jest w przypadku dwojga zakochanych osób. Co może się wydarzyć, kiedy miłości jest zbyt dużo? Czy stronom wyjdzie to na dobre, czy raczej jakaś osoba utopi się w nadmiarze składowych miłości: troskliwości, potrzebie zapewnienia opieki, hojności…?
Dam ci wszystko, co mam, nie zostawiając sobie nic. Pozbawię siebie marzeń, pasji, odpoczynku, planów, żebyś tylko ty był/była szczęśliwa. Przecież to jasne, że tak trzeba! W końcu cię kocham i wymagam od ciebie tego samego! Moja miłość nie zna granic!
O ile rzeczywiście w przypadku malutkiego dziecka poświęcenie jest konieczne i wymaga wielu wyrzeczeń (choć tu też nie należy popadać w skrajności), to w przypadku dziecka dorastającego lub nawet dorosłego unicestwianie siebie dla jego rzekomego dobra, to „zbrodnia” nie tylko na sobie, ale też na tym drugim człowieku. Jak może czuć się dziecko, które w pewnym momencie swojego życia zrozumie, że jego rodzice poświęcili się lub stale poświęcają swoje życie w zamian za jego/jej „dobro”, a tak naprawdę ubezwłasnowolnienie lub ograniczenie wolności? To karykatura chrześcijańskiej miłości Chrystusowej. Chrystus umarł na krzyżu, aby człowieka uczynić wolnym, nie zaś po to, by wykonać za niego całą pracę i przeżyć jego życie od początku do końca. Odszedł z tego świata, aby Jego dzieci mogły żyć w całkowitej wolności! Na tym polega szacunek do drugiej istoty – pozwolić jej żyć w wolności nawet za cenę jej utraty, popełnienia błędów i wybrania niewłaściwej drogi.
Rosyjski reżyser, Aleksander Sokurow, w filmie „Matka i syn” mówi o życiu, w którym miłości jest zbyt dużo. Matka jest bliska śmierci, a dorosły syn niejako przez całą wieczność jest przy niej, nosi ją na rękach, karmi jak dziecko. Uwolnienie następuje dopiero, gdy matka umiera. Jej ciało ułożone na łóżku w białej pościeli niczym w grobie jest wizualnym symbolem przejścia obu bohaterów do nowego etapu życia. Ceną miłości było w tym przypadku życie dorosłego syna złożone w ofierze matce. Nadmierne zaangażowanie emocjonalne rodziców w sprawy dzieci również świadczy o nadmiarze miłości i objawia się nadopiekuńczością:
Tak bardzo cię kocham, że zaangażuję się całą sobą w organizację twojego wesela, wychowanie twojego dziecka, budowę domu, utrzymanie twojej rodziny, gotowanie obiadów, sprzątanie itp. Nie zgadzasz się ze mną w jakiejś kwestii? Ale ja przecież wiem, jak powinno się postąpić, to dla twojego najwyższego dobra! Odrzucasz moją pomoc? Jesteś niewdzięczny/niewdzięczna, bo ja zawsze chcę dla ciebie jak najlepiej! Jak możesz nie doceniać tego, co dla ciebie robię!
Jestem przekonana, że każdy odnajdzie w tym dialogu dziecka z rodzicem jakąś czułą strunę, która wygrywa znaną z własnej historii melodię.
Co robić?
Szto diełat i kto winowat’? Pytał kiedyś Czernyszewski.
Odpowiedź na pytanie „co robić”, znajduje się tam, gdzie złoty środek, błogosławiona harmonia – miłość. Bo kochać to pozwolić komuś żyć w jego wolności, którą może być inne zdanie na jakiś temat, odmienne preferencje, potrzeby, emocje… Bo kochać to być przy kimś pomimo różnic a nie ze względu na ich brak czy uległość. Bo kochać to czasem odsunąć się w porę w cień, by później wrócić, kiedy jest się naprawdę potrzebnym. Bo kochać to subtelnie towarzyszyć w drodze, a nie wytyczać trasy i ciągnąć w jakimś kierunku. Bo kochać to też współodczuwać, czyli głęboko słuchać.
Załóż szalik, bo jeśli mi jest zimno, więc tobie na pewno też! Zjedz coś, bo jeśli ja o tej porze jestem głodna, to ty również powinieneś/powinnaś być. Jedz mięso, bo jeśli ja spożywam je od dziesięcioleci i żyję, to znaczy, że ty też musisz! Nie dyskutuj z moimi poglądami, bo jestem starsza i przeżyłam o wiele więcej niż ty!
Celowo posługuję się tu rodzajem żeńskim, aby podkreślić, że metaforyczna pępowina niezależnie od wieku dziecka nie została jeszcze przerwana, choć czasem może tylko w świadomości jednej ze stron. Psychologia skutki takiego „ataku” rodzicielskiej miłości opisuje w analizie transakcyjnej jako syndrom „dziecka uległego”.
Muszę się zgodzić z kimś, kto jest wyżej i deklaruje swoją troskę o mnie, bo inaczej sprzeniewierzę się jego/jej miłości, a to na pewno zaboli, tak jak bolało w dzieciństwie. A później – rezygnuję ze swojego życia, zaniedbuję swoją rodzinę, by opiekować się matką/ojcem, bo mam do spłaty dług miłości.
To wszystko karykatura miłości, bo zawsze gdzieś obok leży zgniły owoc – utrata siebie, zakłamanie, strach, przymus (muszę, bo ktoś swoją nadgorliwą miłością prowokuje mnie do rewanżu), zaniedbana relacja z żoną/mężem/dziećmi. I nie chodzi tu o to, że nie należy opiekować kimś, kto naprawdę tego potrzebuje, ale o subtelną wewnętrzną motywację, która jest do rozważenia przez każdego w największych głębinach serca. Czy to zapłata, przymus, czy odruch bezinteresownej miłości?
Cena miłości to czasem cena życia
Czy zależy nam na relacjach opartych na strachu, poczuciu obowiązku, podległości, która wypacza wszelką indywidualność istoty ludzkiej i manipuluje jej wolnością choćby poprzez szantaż emocjonalny?
Przejawem miłości dziecka będzie wybranie wolności i pozwolenie rodzicom na to, by zaczęli żyć swoim nowym życiem, a więc odcięcie pępowiny z delikatnością i oddzielenie się z wdzięcznością i czułością od nadmiaru miłości, zaś przejawem miłości rodzica będzie przyjęcie tego wyboru i zgoda na cenę, jaką ewentualnie trzeba będzie zapłacić. Nie ma tu półśrodków. Zachwianie równowagi przechyla szalę w kierunku braku lub nadmiaru miłości. To trudna i bolesna prawda. Cena miłości to czasem cena życia.
Jeśli w trakcie czytania drgnęła w Tobie jakaś czuła struna, daj znać w komentarzu, jak ona brzmi! Może ułożymy z tego wspólną melodię.